Bo Rzymu nigdy dość cz. 2

 

               Ostatnio próbowałam udowodnić niedowiarkom, że Rzym nigdy się nie nudzi. Dziś podejmę kolejną próbę i przedstawię „dowody” na potwierdzenie mojej teorii 😉. Powiem nawet więcej – Wieczne Miasto nie tylko nie jest w stanie mnie znudzić, ale za każdym razem mam poczucie pewnego niedosytu, chcę jeszcze więcej i strasznie żałuję, że czas mojej wizyty dobiega końca.

               Poprzednio skupiłam się na miejscach, które już były mi znane. Dziś opowiem o kilku nowościach, których nie udało mi się zobaczyć lub doświadczyć wcześniej. Niektóre z nich to miejsca oczywiste, ale jak już się zdążyliście zorientować, nie jestem fanką sformułowań typu „koniecznie trzeba zobaczyć…”, „obowiązkowo, musisz iść…”, „nie można pominąć…”. Uważam, że owszem można pominąć, nie trzeba zobaczyć wszystkiego, co doradzają inni miłośnicy i nie ma obowiązku iść gdzieś, tylko dlatego, że ktoś uważa, że powinniśmy, skoro sami nie mamy na to ochoty. I powiem więcej, nie czyni to z nas gorszych Italomaniaków.

               Pierwszą z takich oczywistości i wydawałoby się, obowiązkowym punktem wizyty w Rzymie, której udało mi się doświadczyć dopiero na ostatnim wyjeździe była salwa armatnia na wzgórzu Gianicolo (Janikulum). Codziennie, wystrzał z armaty sygnalizuje, że właśnie wybiła godzina 12:00. Dawniej czynili to artylerzyści papiescy, na najwyższym tarasie Zamku Świętego Anioła. Salwa miała wzywać do modlitwy na Anioł Pański, a oprócz tego pozwalała na wyregulowanie zegarów przez mieszkańców. Z czasem zmieniono miejsce stacjonowania działa, najpierw na wzgórze Monte Mario, później na Gianicolo, pod pomnik Garibaldiego, gdzie stoi do dziś i oznajmia Rzymianom, że oto właśnie mamy południe. Oprócz praktycznego aspektu salwa jest także atrakcją dla przybyłych do Wiecznego Miasta turystów. Nic dziwnego, bo wystrzał poprzedza wyjątkowa „procedura”, wszystko wydaje się dokładnie zaplanowane, tu nie ma miejsca na żaden przypadkowy ruch, czy gest. Po wszystkim artylerzyści są nagradzani gromkimi brawami przez zebranych na placu widzów. Wizytę na wzgórzu można połączyć ze spacerem po pobliskim Trastevere (Zatybrzu) i odwiedzinami na Wyspie Tyberyjskiej – polecam zejść schodami obok Szpitala Ojców Bonifratrów i przespacerować się dołem wyspy, nad samym Tybrem. Lodożercy mogą spróbować obłędnych lodów bazyliowych, lub bazyliowo – limonkowych w jedynej na wyspie lodziarni Tiberino (tuż przy Ponte Fabricio). To jeden z moich rzymskich rytuałów, którego nie może zabraknąć przy wizycie w Wiecznym Mieście.

Wyspa Tyberyjska
Uliczki Zatybrza
Gianicolo
Lody bazyliowe z Tiberino

Nieopodal Wyspy Tyberyjskiej, znajduje się Synagoga i dzielnica żydowska. To właśnie na jej terenie w latach 1555 – 1870 (formalnie) mieściło się getto, otoczone murem. Bramy getta zamykano na noc, a jego mieszkańcy mogli co prawda opuszczać je w ciągu dnia, ale obowiązkowo musieli nosić żółte oznaczenie na ubraniu. Oficjalnie celem utworzenia zamkniętej dzielnicy było odizolowanie chrześcijan od wpływu Żydów i ochrona Żydów przed agresją ze strony chrześcijan. Jednak ciężko mi w to uwierzyć, kiedy czytam, że co niedzielę mieszkańcy getta byli zmuszani do wysłuchiwania obowiązkowych kazań księdza, które miały na celu oczywiście nawrócenie na wiarę głoszoną przez Kościół katolicki. Kazania te były płatne. Dziś dzielnica żydowska jest idealnym miejscem, kiedy chcemy uciec od zgiełku miasta i turystów tłoczących się w bardziej popularnych i oczywistych miejscach. Spokojne, wąskie i zacienione uliczki (w getcie stłoczonych było wielu mieszkańców na niewielkiej przestrzeni -budowano wysokie domy, a ulice między nimi były bardzo wąskie) zachęcają do spaceru i dają wytchnienie od upałów. W tej części miasta warto zajrzeć do kościoła Santa Maria in Campitelli, a błądząc wśród kamienic zawitać na Piazza Mattei, na którym stoi urocza Fontana delle Tartarughe. Nie sposób przeoczyć też Wielkiej Synagogi, o której wspominałam już wcześniej. Wybudowana w stylu eklektycznym, zaliczana do najwspanialszych budynków w Rzymie przyciąga wzrok i zachwyca. Dziś oprócz miejsca modlitwy i skupienia, mieści się tu także Muzeum Żydowskie. Jeszcze nie miałam okazji go zobaczyć, może zrobię to przy okazji następnej wyprawy do Rzymu 😉.

Santa Maria in Campitelli
Fontnaa delle Tartarughe
Uliczki rzymskiego getta i tutejsza Synagoga

Niedaleko getta mieści się Piazza Farnese, z wannami z Term Karakalli, ozdobionymi symbolem rodu Farnese – liliami oraz przepięknym Palazzo Farnese, będącym siedzibą ambasady francuskiej. W jego bliskim sąsiedztwie znajdziecie słynny plac Campo de’Fiori, na którym spalono na stosie dominikanina Giordano Bruno, oskarżonego przez inkwizycję o głoszenie herezji. Dziś odbywa się tutaj targ, a zakapturzony zakonnik spogląda na plac i rozkrzyczanych handlarzy ze swego pomnika. Wieczorem, kiedy sprzedający zwijają swoje stragany i wydawałoby się, że oto chmurny Giordano zostanie sam na środku placu, właściciele knajpek wystawiają swoje ogródki, najdalej jak się da i wesoły gwar trwa dalej w najlepsze. Campo de’Fiori tętni życiem o każdej porze dnia, jakby nikt nie pamiętał o tym co kiedyś się tutaj wydarzyło.

Campo de’Fiori
Piazza Farnese

Na popołudniowe spacery polecam Ogrody Borghese. To chyba najpopularniejszy rzymski park. I nic dziwnego, bo można tutaj, wśród zieleni odpocząć od miejskiego zgiełku i turystycznego gwaru. Położony jest na wzgórzu Pincio wznoszącym się nad Piazza del Popolo – tym samym, na którym znajduje się taras widokowy, gdzie można podziwiać Wieczne Miasto z góry i wchodzi w skład kompleksu parkowo-pałacowego Villa Borghese. Miłośnicy starożytności także tutaj znajdą coś ciekawego – mam na myśli Świątynię Eskulapa (Świątynię Asklepiosa), otoczoną dookoła przez staw, w którym żyją niewielkie żółwie, karpie i kaczki. Chcąc obejrzeć świątynię z bliska, można podpłynąć do niej łódką. Na terenie parku znajduje się willa rodu Borghese, w której mieści się słynne muzeum – Galleria Borghese, gdzie można podziwiać dzieła Caravaggia i Gianlorenza Berniniego. Jeszcze nie było mi dane zapoznać się ze zbiorami muzeum, ale jeśli planujecie wizytę tutaj, pamiętajcie, że bilety trzeba zakupić na stronie internetowej (adres oficjalnej strony, dostępnej w języku włoskim i angielskim: https://galleriaborghese.beniculturali.it/). Będąc w tej okolicy, można odwiedzić tutejszy ogród zoologiczny – Bioparco. Ogrody Borghese nie dołączyły do moich ulubionych miejsc w Rzymie, ale nie odmawiam im piękna i pewnego uroku, nie dziwi mnie też, że mają grono swoich wiernych wielbicieli.

Ogrody Borghese

Będąc w tej okolicy, postanowiłam wybrać się do dzielnicy Quartiere Coppedè, określanej mianem bajkowej. Wchodzi się tutaj od strony via Dora, przechodząc pod wielkim łukiem, łączącym dwa budynki znajdujące się po przeciwnych stronach uliczki, ozdobionym żyrandolem z kutego żelaza. Na niewielkim obszarze można podziwiać zlepek różnych stylów architektonicznych: widać tu wyraźnie wpływy greckie, arabskie, a nawet rzymski barok. Dzielnica zawdzięcza swoją nazwę jej projektantowi, pochodzącemu z Florencji architektowi Gino Coppedè. Może to zmęczenie, a może trwający właśnie remont Fontanny Żab stojącej na samym środku najbardziej rozpoznawalnego tu skrzyżowania sprawiły, że nie doszukałam się w niej żadnej bajkowości ani magii, choć na pewno warta jest uwagi i zobaczenia.

Quartiere Coppedè

W tym momencie przerwę swoją rzymską opowieść. Nie zakończę, bo to jeszcze nie wszystkie atrakcje, które zafundowałam sobie w Wiecznym Mieście w czasach pandemii. Na pewno jeszcze będzie z tego niejeden tekst. Mam nadzieję, że chętnie je przeczytacie, bo przecież Rzymu nigdy dość 😉

 


 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *