Ciao! Mam na imię Mirka, od 2018 r. działam w sieci pisząc blog „W sandałach przez Italię”, choć do Włoch podróżuję nieco dłużej, bo od 2015 roku. Dlaczego akurat Włochy, a nie inny kierunek? Dlaczego zaczęłam blogować i skąd pomysł na nazwę bloga? Co oczarowało mnie najbardziej i co takiego szczególnego ma w sobie ten kraj, że ciągle chcę do niego wracać?
Moja miłość do Włoch zaczęła się bardzo dawno temu, kiedy przeczytałam książkę Romana Pisarskiego „ O psie który jeździł koleją”. Zaciekawiło mnie już pierwsze zdanie:
„Włochy to piękny i malowniczy kraj na południu Europy. Każdy kto spojrzy na mapę, znajdzie je od razu. Mają kształt ogromnego buta.”. Ponieważ nie były to czasy wszechobecnego Internetu, zamęczałam moją mamę pytaniami tak bardzo, że zmuszona była kupić mi atlas geograficzny, który studiowałam godzinami. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że kiedy dorosnę zakocham się w Italii na poważnie i będę ją tak często odwiedzać. Po prostu mała Mirka nie marzyła o byciu podróżniczką.
Skąd pomysł na blog? Szczerze mówiąc narodził się on w sposób niezamierzony. Zawsze lubiłam pisać i pomyślałam, że może spróbuję opisać kilka ze swoich podróży. Tak powstały „próbne” teksty, które przeczytali moi przyjaciele i podstępem nakłonili mnie do ich opublikowania – skoro zaczęłam już pisać o podróżach, szkoda by było robić to do szuflady, choć w dobie komputerów nie jest to już właściwe sformułowanie. I tak idąc za ciosem, opublikowałam pierwszy tekst. W ślad za tym utworzyłam również profile w portalach społecznościowych – nie chcę mówić z całą pewnością, że w dzisiejszych czasach to konieczność, ale dzięki temu na pewno łatwiej dotrzeć do szerszego grona odbiorców, a bardzo chciałabym zarazić swoją miłością do Italii jak największą liczbę osób. Dlatego też wszystkich, którzy uwielbiają przede wszystkim czytać zapraszam na blog, wielbicieli połączenia treści i pięknych obrazków na Facebook i Instagram. Od niedawna można mnie znaleźć również na TikToku i ciągle uczę się jak okiełznać to medium, żeby trafić do jego użytkowników. Chociaż to nie tak, że wpycham się z butami, a w zasadzie z tytułowymi sandałami wszędzie gdzie się da, po prostu lubię próbować nowych rzeczy, ale nic na siłę. I tym sposobem przeszliśmy do nazwy bloga, która mówiąc szczerze powstała tak samo jak pomysł na dzielenie się swoimi wrażeniami z podróży w sieci – czyli przypadkowo (chociaż bardzo nie lubię tego słowa). Na jednej z Facebookowych grup zrzeszających miłośników Włoch wywiązała się kiedyś dyskusja na temat obuwia jakie warto zabrać na włoskie wakacje. Jako jedna z niewielu biorących udział w wymianie zdań, która na spacery po ulicach miast Italii wybiera sandały. Postanowiłam to wykorzystać nazwie bloga. Oczywiście nie zawsze spotkacie mnie na włoskim szlaku w tytułowych sandałach – czasem zmieniam je na trampki lub adidasy. Wszystko zależy od pory roku, pogody i szlaku jaki mam do pokonania 😊
Głównie odkrywam Italię solo, ale odwiedziłam ją również z przyjaciółmi, z siostrą, a nawet z mamą, której wielkim marzeniem było wybrać się kiedyś do Rzymu. To właśnie stolicę Włoch ukochałam sobie szczególnie, choć od niedawna po piętach depcze jej Neapol i stanowi poważną konkurencję 😉. Podczas pobytu zazwyczaj korzystam z komunikacji publicznej, w szczególności wybieram pociągi – niczym dzielny Lampo, bohater wspomnianej przeze mnie na początku książki. Nie ukrywam, że zwiedzam także „brzuchem” i bardzo lubię poznawać lokalne smaki, choć nie uważam się za specjalistę w tej dziedzinie i chętnie korzystam z poleceń koleżanek i kolegów, którzy niewątpliwie znają się na tym lepiej niż ja 😊. Dlaczego ciągle wracam do Włoch i nie mam ich dość? Dlatego, że to kraj bardzo różnorodny. Nigdy nie można powiedzieć, że coś jest typowo włoskie – krajobraz, kuchnia, czy cechy mieszkańców Półwyspu Apenińskiego. I właśnie to staram się przekazać czytelnikom mojego bloga, uświadamiać ich o tej różnorodności i walczyć ze stereotypami, bo tych bardzo nie lubię.
Postanowiłam sobie, że odwiedzę wszystkie 20 włoskich regionów. Biorąc pod uwagę, że nie tylko lubię odkrywać nowe miejsca, ale też chętnie wracam do tych całkiem dobrze mi już znanych i piszę tylko o własnych doświadczeniach, pracy nad blogiem i zarażania swoją pasją mam na najbliższe 50 lat, a mam nadzieję, że sił i pomysłów wystarczy mi na znacznie dłużej. Do blogowej emerytury jeszcze mi daleko, a być może nawet nigdy na nią nie przejdę, czego oczywiście bym sobie życzyła.