Rok 2020 zaskoczył nas wszystkich bardzo, niekoniecznie pozytywnie. Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że w XXI wieku jakiś niewielki wirus zamknie nas w domach i uniemożliwi nam podróżowanie, do którego zdążyliśmy już przywyknąć, szczerze bym się ubawiła. Rzeczywistość jednak pokazała, że wszystko jest możliwe, a rozwój nauki nie gwarantuje tak naprawdę niczego. Szczególnie bolesne dla mnie było to, że bardzo dotkliwie w pandemii ucierpiała moja ukochana Italia. Oczywiście nie rwałam włosów z głowy, nie był to dla mnie największy życiowy dramat, że nie mogę tam polecieć i przespacerować się po rzymskich zaułkach, czy też nie mogę napić się kawy w ulubionym rzymskim barze. Wiele planów mi się posypało – nie udało mi się pojechać na coroczny koncert Andrei Bocellego w jego rodzinnym Lajatico, inne zmieniłam świadomie. Postanowiłam wziąć to na przeczekanie i obiecałam sobie, że jak tylko sytuacja na to pozwoli, polecę tam i nadrobię ten ciężki czas z nawiązką.
Ze szczególnym smutkiem oglądałam zdjęcia Rzymu podczas lockdownu. Kto śledzi bloga i moje wpisy wie doskonale, że Rzym ukochałam szczególnie i zawsze chętnie tutaj wracam. O ile kiedyś strasznie narzekałam na tłumy turystów i na to, że muszę się ciągle przepychać, chcąc coś zobaczyć, widok pustych ulic, czy Placu św. Piotra, po którym samotnie przechadzał się Papież Franciszek, napawał mnie ogromnym smutkiem. Powinnam się cieszyć, bo przecież wielokrotnie marzyłam o takim widoku, ale na pewno nie chciałam, żeby Wieczne Miasto opustoszało z takiego powodu. Może właśnie dlatego pierwszą postlockdownową wyprawę odbyłam właśnie tam. Od Rzymu zaczęła się moja przygoda z Włochami, to niech tam zacznie się na nowo, w nowej rzeczywistości i będzie dobrą wróżbą na dalsze odkrywanie Italii 😉.
Organizowanie wyjazdu rozpoczęłam później niż zwykle, ale z pewnym wyprzedzeniem – nie byłabym sobą, gdybym zostawiła wszystko na ostatnią chwilę, choć to w obecnej sytuacji też nie jest złym pomysłem. Dostępność noclegów jest dobra, cenowo wygląda to rozsądnie, a jeśli chodzi o loty, mamy większą pewność, że nic się nie wysypie. Nie wiem jak ceny lotów, bo po zakupie biletów nie sprawdzam już zmian w cenach – nie chcę się denerwować, gdyby okazało się, że jednak mogłam bardziej cierpliwa i polecieć taniej 😉. Wrześniowy wyjazd zarezerwowałam w lipcu, wykupiłam też dodatkową opcję Covid-flex, gwarantującą bezpłatną zmianę, gdyby takowa miała nastąpić z mojej przyczyny. Nocleg także wybrałam taki, żeby móc go bezpłatnie anulować, gdyby z jakiegokolwiek powodu wyjazd miał się nie odbyć. Zazwyczaj ta opcja jest droższa niż ta bez możliwości odwołania, ale w obecnej sytuacji jednoosobowy pokój z prywatną łazienką kosztował mnie niewiele więcej niż łóżko w wieloosobowym koedukacyjnym pokoju w hostelu, ze wspólną łazienką na korytarzu, w tej samej lokalizacji. Sami widzicie, że ceny są naprawdę rozsądne. Do samego końca obserwowałam oficjalne dane na temat liczby zachorowań we Włoszech i w Polsce. Jak zwykle wykupiłam też dodatkową polisę ubezpieczeniową, która pokrywała także koszty leczenia w związku z zakażeniem Covid-19. Tak zabezpieczona, mogłam wyruszyć w drogę.
W Internecie znalazłam informację, że wszyscy wjeżdżający na terytorium Włoch są zobowiązani do wypełnienia autodichiarazione, czyli oświadczenia o stanie zdrowia – zgodnie z wymogami włoskiego prawa. Nie dostałam żadnego formularza od przewoźnika, więc na wszelki wypadek przekopałam sieć w poszukiwaniu wzoru i wypełniłam go, ale nikt nic ode mnie nie odebrał na miejscu. Wzór oświadczenia dostępny jest tutaj: https://www.alitalia.com/content/dam/alitalia/files/IT/volare/news_rubriche/news/AUTODICHIARAZIONE_COVID-19_ITA15_06.pdf
Przed lotem powrotnym Wizzair przysłał druk do wypełnienia, ale bez obaw, jeśli nie macie go gdzie wydrukować – na lotnisku rozdawali dokumenty do uzupełnienia i zbierali je przy boardingu, a dodatkowo na pokładzie obsługa poprosiła wszystkich pasażerów o wypełnienie innych druczków. Warto zabrać ze sobą długopis i mieć go pod ręką. Sytuacja zmienia się bardzo dynamicznie, więc konieczne jest śledzenie aktualnych przepisów i obowiązków, jakie z nich wynikają – wtedy łatwo uniknąć przykrych niespodzianek.
Sama podróż też wygląda zupełnie inaczej niż przed wybuchem pandemii. Przede wszystkim na lotnisko mogą wejść tylko pasażerowie – przy wejściu sprawdzane są karty pokładowe i mierzona jest temperatura. Przez cały czas, trzeba także mieć na twarzy maseczkę, jeśli akurat nic nie jemy, ani nie pijemy. Podobnie w trakcie lotu – obowiązuje absolutny nakaz zakrywania nosa i ust, a przy wsiadaniu obsługa rozdaje jednorazowe gaziki nasączone płynem dezynfekującym. Poza tymi drobnymi nowościami w zasadzie nie zauważyłam większych różnic. Nie przypominam sobie tylko, żeby można było zamówić coś do jedzenia, ale sprzedaż kosmetyków odbywała się normalnie.
A jak to wygląda już na miejscu? Wszędzie widać i słychać komunikaty o konieczności zachowania dystansu społecznego i noszeniu maseczki. W busie, którym jechałam na dworzec Termini, możliwe było zajęcie tylko połowy miejsc siedzących. Fotele wyłączone zużytkowania były zaklejone i wyraźnie oznaczono zakaz ich zajmowania. Nie zarezerwowałam biletu wcześniej, ale też nie miałam najmniejszego problemu z kupieniem biletu tuż przed odjazdem. Miałam okazję wybrać się też pociągiem do Umbrii. Na dworcu kolejowym przez środek rozciągnięta jest taśma i idący na perony idą z jednej jej strony, wychodzący zaś z drugiej. Takie rozwiązanie zdecydowanie ułatwia zachowanie dystansu i pozwala na uniknięcie niepotrzebnego przepychania, a co za tym idzie, ogranicza niespodziewany kontakt fizyczny z innymi podróżnymi. Podobnie w samym pociągu. Jedne drzwi w wagonie służą do wysiadania, drugie do wsiadania. Przez środek podłogi biegnie gruba czerwona linia wskazująca kierunek do wyjścia. Przez całą podróż konieczne jest noszenie maseczki. Oczywiście wszędzie dostępne są płyny do dezynfekcji rąk. W metrze dozwolone jest zajmowanie tylko skrajnych miejsc siedzących i zaobserwowałam, że nawet jeśli nie są one wyraźnie oznaczone, Rzymianie sami z siebie siadają tylko tam. Jeśli ktoś usiadł inaczej, z reguły byli to nieświadomi turyści. Na ulicach też mijałam ludzi noszących maseczki, zwłaszcza w miejscach, gdzie zachowanie dystansu społecznego nie było możliwe. Co ważne maseczki służyły im do zakrywania nosa i ust, a nie do podtrzymywania żuchwy, co często widuję w Polsce.
Oznaczenia w komunikacji publicznej |
W zamkniętych pomieszczeniach obowiązuje nakaz noszenia maseczek |
Jak wygląda sam Rzym? Dokładnie tak, jak zawsze marzyłam przed czasami koronawirusa – puste ulice, część zabytków niedostępna dla zwiedzających. Przed wejściem do muzeów czy ważniejszych zabytków mierzona jest temperatura i oczywiście jest obowiązek dezynfekowania rąk i zakładania maseczki ochronnej. Na ulicach słyszałam głównie język włoski – mieszkańcy Włoch także korzystają i wreszcie mogą zwiedzać swój kraj na spokojnie. Wiem, że wielu z nich nie robiło tego ze względu na tłumy turystów zalewające ulice bardziej popularnych miast, a teraz wreszcie sami mają szansę na ich poznanie. W weekend ulice nieco się zapełniały, ale w tygodniu było bardzo spokojnie. W porównaniu do czasów przedpandemicznych Rzym wydawał się wręcz wymarły. Bardzo starałam się nie myśleć o przyczynie takiego stanu rzeczy i po prostu wykorzystać ten czas jak najlepiej. Oprócz krótkiej ucieczki do Umbrii zrezygnowałam nawet z jakichkolwiek wypadów – szkoda mi było czasu na siedzenie w pociągu czy autobusie, kiedy Wieczne Miasto kusiło pustkami. W knajpkach dystans społeczny zapewniały pleksowe parawany, a część stolików wystawiono na zewnątrz. Obsługa prosiła także o podanie danych – imię nazwisko i numer telefonu. Przyznam, że w niektórych miejscach wyglądało to dość przerażająco, zwłaszcza tam, gdzie wcześniej obsługa tańczyła z gośćmi między stolikami i zawsze panował gwar, ale rozumiem doskonale, że sytuacja tego wymaga.
Puste ulice i place Rzymu |
Przyznam szczerze, że ten wyjazd był pełen emocji. Pierwsze łzy popłynęły już w busie, kiedy dotarło do mnie, że naprawdę tam jestem, że ten wyjazd doszedł do skutku. Później kilka razy jeszcze ścisnęło mi gardło – szczególnie na widok Zamku św. Anioła, który uwielbiam bezgranicznie, a w czasie zarazy szczególnie doceniam jego znaczenie (ale o tym napiszę w odrębnym poście). Codziennie spacerowałam ulicami miasta, przemaszerowałam wiele kilometrów, odkryłam wiele nowych miejsc (o tym też jeszcze Wam napiszę) i oczywiście odwiedziłam stare i najukochańsze zakamarki.
Ze względu na osobistą sytuację, długo wahałam się, czy w tym roku w ogóle wybrać się do Włoch, ale nie żałuję tej decyzji i nie potępiam nikogo, kto jednak postanowił zostać w domu i podróże odłożył na przyszły rok. Pomijam tutaj różne opinie na temat pandemii – takiej dyskusji wywoływać nie chcę. Każdy ma swoje powody i lęki i każdy sam najlepiej wie jak postępować. Nie ulega wątpliwości, że wszędzie trzeba być ostrożnym, uważać na siebie i nie liczyć, że ktoś zadba o nasze bezpieczeństwo za nas samych. Na początku pandemii słyszałam wiele opinii typu „Włosi są sami sobie winni”, „Obyśmy nie byli jak Włosi”. Po tym wyjeździe powiem coś zupełnie innego: bądźmy jak Włosi, weźmy z nich przykład i wyciągnijmy wnioski tak jak oni. Pięknie przystosowali do nowej sytuacji i przestrzegają określonych zasad. Ja czułam się tam bardzo bezpiecznie.