Katania – miasto na wschodnim wybrzeżu Sycylii, położone u stóp Etny, wulkanu wciąż czynnego i bardzo aktywnego. We mnie wzbudzał on ogromny respekt i podziw – ogromny, dymiący góruje nad miastem i nie daje zapomnieć o swojej niszczycielskiej sile. To właśnie tutaj stawiałam pierwsze kroki podczas swojej sycylijskiej przygody. Tutaj też przez kilka dni miałam swoją bazę do zwiedzania tej części wyspy, można powiedzieć, że przez tydzień tutaj był mój dom.
W mieście wylądowałam dość wcześnie, bo tuż po dwudziestej, ale zmęczenie i wszechobecne gorąco i duchota skutecznie zniechęciły mnie do tradycyjnego, wstępnego rozeznania. Jedyne o czym marzyłam, był zimny prysznic i sen. Następnego dnia zwiedzanie zaczęłam bardzo wcześnie, pomimo zmęczenia i tego, że budzik miał wolne, upał wygonił mnie z łóżka z samego rana. Wiadomo, że w takiej temperaturze pośpiech nie jest wskazany. Tuż po wyjściu z hostelu zauważyłam w sąsiedztwie bardzo ciekawy plac, miejsce spotkań towarzyskich, które teraz było opustoszałe – nikt nie odważył się wyjść z domu w taką pogodę. Okazało się, że nocuję nieopodal jednej z tutejszych atrakcji – Castello Ursini. Jego nazwa wywodzi się najprawdopodobniej od łacińskiego Castrum Sinus, czyli „zamek w zatoce”. Tylko gdzie ta zatoka, do morza stąd jest dość daleko. Rzeczywiście, początkowo zamek był warowną twierdzą, dominującą nad miastem, wybudowaną na otoczonym morzem skalnym urwisku. Miałą to być manifestacja siły panującego cesarza – Fryderyka II. Jakim cudem ogromna warownia zmieniła swoje położenie i imponujący rozmiar? Oczywiście to wszystko to sprawka Etny. W 1669 roku z nowo powstałego krateru wulkanu zaczęła wypływać lawa, która bezwzględnie niszcząc wszystko, co napotkała na swej drodze, dotarła do murów miejskich. Jakby tego było mało, Etna narozrabiała jeszcze bardziej – lawa dotarła do zamku, wypełniła fosę, a nawet udało jej się przesunąć o kilkaset metrów linię wybrzeża. Poziom terenu podniósł się aż o 9 metrów, twierdza przestała już dominować nad miastem i oddaliła się znacznie od morza. Co ciekawe, płonąca lawa nie naruszyła struktury budynku. Dziś mieści się tutaj Muzeum Miejskie (Museo Civico). Żeby zorientować się, gdzie jestem, obeszłam zamek dookoła i skręciłam w jedną z uliczek odchodzących od Piazza Federico II di Svevia, przy którym stoi twierdza. Wszędzie było bardzo spokojnie, nad głowami przechodniów suszyło się sobotnie pranie – typowy obrazek, jaki można oglądać we Włoszech. Bardzo szybko dotarłam do ruchliwej ulicy prowadzącej prosto na Piazza del Duomo.
|
Castello Ursino – kiedyś nadmorska twierdza górująca nad miastem |
|
W drodze na Piazza del Duomo |
Plac o tej porze był dość pusty – miejscowi pewnie spędzali upalną niedzielę nad morzem, a turyści odsypiali trudy całego tygodnia i sobotniego wieczoru i jeszcze nie pojawili się w mieście. Puste ulice i brak zgiełku to to, co lubię najbardziej. Myślałam, że nie uda mi się wejść do Katedry św. Agaty – w końcu była to niedziela, ale bez najmniejszych problemów mogłam wejść do środka i spędzić tam dłuższą chwilę. Mimo bogato zdobionej, barokowej fasady katedry, w środku kościół prezentuje się dość skromnie – piękne organy, wykonana z zastygłej lawy ambona, piękne malowidła za ołtarzem. Spodziewałam się czegoś zdecydowanie bardziej bogatego, pełnego przepychu i okazałego. Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, ale obawiając się, że lada chwila zacznie się msza, wyszłam stamtąd czym prędzej.
|
Barokowa fasada Katedry św. Agaty |
|
Wnętrze katedry i elementy wykonane z zastygłej lawy |
Na placu przed katedrą nie sposób przeoczyć dwóch fontann. Pierwsza z nich to Fontanna Słonia nazywanego Liotru. Krąży wokół niej mnóstwo legend i anegdot. Podobno mieszkańcy miasta są tak bardzo przywiązani do słonika z zastygłej lawy, że gdy pojawiły się głosy o planach przeniesienia go na peryferie miasta, zagrozili zamieszkami. Z kolei studenci nie bardzo lubią uroczego Liotru. Dlaczego? Podobno do niedawna obowiązywał zwyczaj, zgodnie z którym pierwszoroczni zmuszani byli przez starszych kolegów do całowania miejsca pod słoniowym ogonkiem 😉. Awersja w pełni zrozumiała. Druga z fontann to Fontana dell’Amenano. Z pozoru wygląda ona na wodotrysk, jakich wiele, ale nic bardziej mylnego. Niewiele osób wie, że pod wykutą z białego marmuru fontanną można podziwiać podziemną rzekę Amenano, płynącą tu od starożytności.
|
Uwielbiany przez mieszkańców, znienawidzony przez studentów Liotru |
|
Fontana Amenano – w rzeczywistości to podziemna rzeka |
Dalej spacerowałam wzdłuż Via Etnea, prowadząca wprost na dymiący wulkan. Spacer tą ulicą to atrakcja, nie tylko ze względu na liczne sklepy, których witryny kuszą zakupowych maniaków, ale przez boczne uliczki. Mnie tak bardzo urzekła jedna z nich, w której stało mnóstwo straganów z miejscowym rękodziełem, że przypadkowo odkryłam niewielki bar, do którego wstąpiłam na cappuccino i granitę migdałową. Doskonały pomysł na śniadanie w taką pogodę.
|
Via Etnea |
|
Stragany z rękodziełem |
|
Typowe sycylijskie śniadanie w przypadkowo odkrytym miejscu |
Spacerując dalej, udało mi się zgubić, oddalając się może ciut za bardzo, w stronę morza, ale zgubić się w uliczkach Katanii to prawdziwa przyjemność. Wszędzie panował spokój, a na niepozornych budynkach można natknąć się na prawdziwe streetartowe perełki, które bardzo łatwo przeoczyć. Lepiej mieć oczy szeroko otwarte. Jakoś udało mi się wrócić tam, skąd przyszłam i obejrzeć Anfiteatro Romano, czyli amfiteatr z czasów rzymskich. Jest to jeden z najlepiej zachowanych tego typu obiektów na wyspie, choć odkryty tylko w niewielkiej części. Postanowiłam zboczyć nieco z utartego szlaku i przespacerować się w przeciwnym kierunku niż wszyscy. I tak znalazłam się w pięknym i cichym parku – Villa Bellini, gdzie mogłam schronić się przed upałem i trochę odpocząć. Skoro już byłam tak blisko, chciałam zwiedzić tutejszy ogród botaniczny, ale w niedzielę niestety nie jest udostępniony zwiedzającym.
|
Ukryte przed ciekawskimi cuda |
|
Dobrze zachowany Anfiteatro Romano |
|
Villa Bellini – idealne miejsce na odpoczynek od słońca i turystów |
Skoro już widziałam jeden starożytny teatr, to czemu nie drugiego z nich? Dobrze zachowany Anfiteatro Greco-Romano jest doskonale ukryty przed ciekawskim wzrokiem przechodniów -wchodzi się do niego przez bramę jednej z kamienic przy Via Vittorio Emmanuele. Jest to doskonałe miejsce w upalny dzień – przechadzka wzdłuż korytarzy pod widownią to prawdziwe wytchnienie w gorące sierpniowe popołudnie. Akurat była pierwsza niedziela miesiąca, więc teatr był udostępniony do zwiedzania bez opłaty, normalnie bilet wstępu kosztuje 6 euro, ale uważam, że miejsce warte jest tej ceny. Prawdziwa starożytna perła wśród wszechobecnego sycylijskiego baroku.
|
Dobrze ukryty przed turystami Anfiteatro Greco – Romano |
Pora była dość wczesna, słońce jeszcze wysoko na niebie, a ja miałam wrażenie, że zdążyłam zobaczyć już wszystkie atrakcje w mieście. Wszystkie oprócz tajemniczo wyglądającego łuku triumfalnego, do którego prowadziła Via Garibaldi, odchodząca od Piazza del Duomo, dokładnie na wprost wyjścia z katedry. Zagadkowy obiekt to Porta Garibaldi (dawniej Porta Ferdinandea), zaprojektowany przez pochodzącego z Polski Stefana Ittara, który mieszkając w Katanii, zostawił po sobie wiele barokowych dzieł m.in. fasadę kościoła Santa Maria dell’Elemosina (Bazyliki Kolegiackiej). I tak czystym przypadkiem znów odkryłam prawdziwą perełkę, o której próżno szukać informacji w przewodniku 😊.
|
Polski akcent w Katanii – Porta Garibaldi
|
|
Bazylika Kolegiacka |
Wieczorem, po późnej kolacji mogłam wreszcie „popodglądać” mieszkańców Katanii. Dopiero po zmroku, kiedy temperatura na to pozwala, miasto ożywia się i wszyscy, nawet dzieci, wychodzą z domów, spotykają się z przyjaciółmi. Wtedy jest czas na spacery i zabawę. Takie uroki życia na gorącym południu.
|
Nocna Katania |
Katania to miasto kontrastów. Wiedziałam to od pierwszej chwili, kiedy wieczorem spacerowałam do hostelu – wydała mi się nieco brudna i szara, ale jednocześnie niezwykła i ujmująca. Trudno się dziwić wszechobecnemu pyłowi i szarości, w końcu miasto leży u stóp dymiącego wulkanu. Kiedy za dnia odkryła się przede mną w pełnej krasie, wiedziałam, że pierwsze wrażenie się potwierdziło. Klimatu Katanii nie sposób znaleźć nigdzie indziej. Przez niecały tydzień miasto musiało stać się moim domem, musiałyśmy się polubić. Co rano, w drodze na dworzec przechodziłam przez targ, na którym można było kupić dosłownie wszystko: owoce, warzywa, wędliny, sery, mięsa, ryby, świeże owoce morza, a nawet żywe ślimaki i zaopatrywałam się tam w soczyste brzoskwinie lub kiść słodkich winogron. Wieczorami siadałam na niewielkim placyku obok Castello Ursino i obserwowałam ludzi, którzy przychodzili tu całymi rodzinami, bawiące się dzieci. Taki widok, o tak późnej porze może szokować, ale tu jest czymś całkiem normalnym. Wiele czytałam przed przyjazdem do Katanii o tym, jakie to miasto jest niewarte zobaczenia i szkoda na nie czasu. Moim zdaniem są to opinie bardzo niesprawiedliwe. Wystarczy pozwolić mu odsłonić się i pokazać tak jak samo chce, wtedy nie da się nie zauważyć jego wyjątkowego klimatu i uroku.
|
Codzienne spacery ulicami Katanii |