Pisałam ostatnio o swoim zdobywaniu Pizy i w tytule obiecałam Wam przygody, a póki co zdążyłam opowiedzieć tylko o części swojego spaceru po mieście i to bez najważniejszych atrakcji. Uwierzcie mi, że Piza zafundowała mi przeżycia, przez które nie wspominam zbyt dobrze swojej wizyty. Ale po kolei.
Moje ulubione zdjęcie Piazza dei Miracoli |
Długo zastanawiałam się, co tak naprawdę chcę zobaczyć na Piazza dei Miracoli. Ostatecznie zdecydowałam się kupić bilet uprawniający do zwiedzenia trzech obiektów i zobaczyć baptysterium, cmentarz Camposanto i Muzeum Katedralne. Taki bilet kosztuje 8 euro. Uwaga! Jeśli chcecie wdrapać się na Krzywą Wieżę, przygotujcie się na większy wydatek. Wstęp na dzwonnicę kosztuje18 euro, wizyta możliwa jest tylko z przewodnikiem, a zwiedzanie trwa około 35 minut. Ja nie zdecydowałam się na kupno tego biletu. Niewątpliwie ciekawym przeżyciem byłoby wejście na sam szczyt wieży i podziwianie stamtąd panoramy miasta, ale wtedy myślałam sobie Jak to? Panorama Pizy bez Krzywej Wieży? Bez sensu 😉. Osobiście wolałam podziwiać ją z dołu, stojąc na Piazza dei Miracoli. Sam plac, moim zdaniem jest miejscem naprawdę wyjątkowym i jedynym w swoim rodzaju. Nigdzie nie spotkałam czegoś podobnego. Jego nazwa – Plac Cudów, jest bardzo trafiona. Na olbrzymiej powierzchni znajdziemy prawdziwe cuda architektury – baptysterium, katedrę, jedną z najsłynniejszych dzwonnic oraz cmentarz, cały kompleks jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Bardzo lubiłam wracać na Piazza dei Miracoli, bo prezentuje się on pięknie o każdej porze dnia, nocy też. Czasem przysiadywałam na trawie, żeby podziwiać ten niezwykły widok, ale nie wytrzymałam długo, przez silny, przeszywający wiatr. W zależności od tego, z której strony wchodziłam na plac, witał mnie inny widok, a ja zawsze stałam dłuższą chwilę jak urzeczona. Wchodząc pierwszy raz, pierwszą rzeczą, jaką ujrzałam była właśnie Krzywa Wieża, dopiero idąc dalej, odkrywałam pozostałe skarby dumnie stojące na placu. Z kolei wchodząc przez Porta Santa Maria, pierwszym co widzimy, jest Baptysterium św. Jana Chrzciciela. Dzwonnica zdaje się wtedy „wyglądać” zza katedry, jakby chciała zobaczyć, co to za nowi goście wchodzą podziwiać te wszystkie cuda. I właśnie każdej z tych perełek chciałabym poświęcić kilka słów.
Zacznę od tego, co wszyscy doskonale kojarzą. Kiedy słyszymy Piza, pierwsze co przychodzi na myśl to oczywiście Krzywa Wieża, która pierwotnie miała być niczym innym jak dzwonnicą przy stojącej obok katedrze. Budowla zaczęła przechylać się już na początku prac budowlanych. Dzisiaj podziwiając ją z dołu, można dostrzec, że już wtedy próbowano powstrzymać ten proces przez korygowanie jej wymiarów. Gołym okiem widać, że kolumny z jednej strony są wyższe. Budowa trwała długie lata, ale po jej zakończeniu okazało się, że to nie koniec problemów – wieża nadal ulegała odchyleniu, które wynosi dziś ponad 4 metry. Dzięki pracom konserwacyjnym, mającym na celu uratowanie tego zabytku, dziś możliwe jest nie tylko oglądanie wieży z dołu, ale i zwiedzanie jej w środku. Ostatnie rewelacje, jakie można wyczytać w Internecie, mówią, że Krzywa Wieża zaczyna się… prostować. Być może sprawiły to tłumy turystów, którzy próbują uwiecznić na fotografiach, jak podtrzymują budowlę? Osobiście uważam, że prezentuje się ona naprawdę pięknie, a to, co z punktu widzenia budowniczych jest oczywistą wadą, stanowi jej atut i przyciąga tysiące turystów.
Katedra Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny (Duomo di Santa Maria Assunta) „rzuca na kolana” zarówno swoim wyglądem zewnętrznym, jak i tym, co kryje się w środku. Fasada świątyni udekorowana jest czterema rzędami kolumn. Wnętrze z kolei jest tak bogato zdobione i mieści się w nim tyle dzieł sztuki, że można zwątpić, czy właśnie stoimy w kościele, czy może znajdujemy się w muzeum. Złote kasetony, mozaika zdobiąca absydę, piękne rzeźbione dekoracje – nie będę się wdawać w szczegóły, to po prostu trzeba zobaczyć. Wejście do katedry jest darmowe – wystarczy pobrać bilet w kasie. Ja weszłam tam dwa razy, w niedzielę nikt nie prosił mnie o okazanie biletu, ale i spora część kościoła była wyłączona ze zwiedzania. Jedna praktyczna rada – uważajcie po deszczu, marmurowe schody nawet suche nie są bezpieczne, a na mokrych bardzo ciężko utrzymać pion. Nie pytajcie, skąd wiem 😉.
Baptysterium św. Jana Chrzciciela stojące dokładnie naprzeciwko wejścia do katedry jest największym baptysterium we Włoszech. Rzeczywiście jego rozmiary są imponujące. Uwagę zwraca też charakterystyczna kopuła – ma kształt ostrosłupa o ośmiu ścianach. Wnętrze baptysterium kryje wiele ciekawych skarbów. Co ciekawe można je podziwiać także z góry, po wspięciu się krętymi schodami.
Camposanto to nic innego jak cmentarz. Jednak nie jest to taki zwyczajny cmentarz, jakie znamy tutaj w Polsce, o jego wyjątkowości świadczy też relikwia, która jest tu przechowywana – ziemia przywiezioną z Golgoty, po jednej z wypraw krzyżowych. Nekropolia ma kształt czworoboku, otoczonego otwartymi od wewnątrz krużgankami. Wewnątrz można znaleźć wiele malowideł, fresków oraz oryginalne sarkofagi. Warto też spojrzeć pod nogi. Dość długo spacerowałam wewnątrz tych krużganków, cały czas mając świadomość, gdzie jestem i po czym stąpam. Może wyda Wam się to dziwne, bo jak długo można chodzić po cmentarzu, ale uwierzcie mi, że jest to miejsce wyjątkowe, a wykonanie i niezwykłe formy niektórych płyt nagrobnych wręcz zmuszają do poświęcenia im większej uwagi.
Ciekawostką na Piazza dei Miracoli jest też polski akcent. Obok Krzywej Wieży, po drugiej stronie alejki można podziwiać „Upadłego Anioła” dłuta mistrza Igora Mitoraja.
Miało być kilka słów, a rozpisałam się dość konkretnie i nadal nic o obiecanych przygodach 😉. Moim zamiarem nie było powtarzanie informacji, które można wyczytać w przewodnikach, ale musicie mi wybaczyć to małe odstępstwo, bo to miejsce zwyczajnie na to zasługuje. Już wracam na właściwe tory.
Jak zdążyliście zauważyć, główne atrakcje miasta udało mi się zobaczyć w ciągu jednego dnia, a przecież na zwiedzanie Pizy zaplanowałam sobie dwa dni. Mając jeden dzień „w zapasie” pojechałam do Livorno, a następnego dnia czekała na mnie Lukka. Właśnie – czekała, ale się nie doczekała. I nie dlatego, że nagle zmieniłam plany. Nie. Ja już nawet byłam na dworcu, kupiłam bilet i go skasowałam. Mój pociąg też nawet podjechał tylko… nie zatrzymał się na właściwym peronie, a przejechał go, zostawiając zdziwionych pasażerów. Podobnie zrobiły dwa następne. Miałam szczęście trafić na strajk włoskich kolejarzy 😊. Przemiły pan w biurze obsługi poradził mi wrócić po godzinie 17, bo wtedy miał zakończyć się ten lokalny strajk. Tym sposobem utknęłam w Pizie na cały długi dzień – o pojechaniu do innego miasteczka też nie było mowy. Nie bardzo wiedziałam, co jeszcze mogę robić w tym mieście, skoro widziałam już wszystko, co chciałam zobaczyć. Poza tym byłam trochę „obrażona” o tę całą sytuację i nie mogłam doczekać się następnego dnia – w końcu miałam pożegnać Pizę i wyruszyć do Florencji. Po zakończeniu strajku wróciłam na dworzec, żeby odzyskać pieniądze za niewykorzystany bilet do Lukki. Gdyby kiedykolwiek spotkała Was taka sytuacja, nie ma najmniejszego problemu ze zwrotem kosztów, ale przygotujcie się, że będzie Wam potrzebny dokument tożsamości.
Następnego dnia, z wielką radością zabrałam walizkę i spacerem udałam się na stację. Po drodze chciałam jeszcze kupić jakieś śniadanie, zahaczyć o Piazza dei Cavalieri i być chwilkę wcześniej, żeby zdążyć kupić bilet na pociąg do Florencji. Pierwszą przeszkodę napotkałam właśnie na Piazza dei Cavalieri – właśnie ustawiano tam scenę i przygotowywano plac na jakiś koncert (zobaczyłam przynajmniej, jak na niewielkim placu możliwe jest zorganizowanie tego typu imprezy). Musiałam nadłożyć drogi, ale na szczęście miałam trochę czasu w zapasie, a nawet gdybym miała nie zdążyć, pociągi do Florencji kursują dość często. Jednak bardzo chciałam nie musieć już spędzać w Pizie więcej czasu niż to koniecznie. Nie zawsze możemy mieć, to co chcemy i bardzo szybko się o tym przekonałam. Weszłam na stację i zobaczyłam długą kolejkę do kasy. Do automatów nie było chętnych, więc podeszłam do jednego z nich. Trochę się obawiałam, bo nie miałam wystarczająco drobnych pieniędzy, jedynie banknoty 50 euro, ale podeszłam do jednego z biletomatów. Pociąg miał odjechać za 10 minut, a zakup biletu w automacie trwa dosłownie chwilkę. Kliknęłam wszystko co trzeba i wsunęłam banknot w odpowiedni otwór. Maszyna zaczęła mielić, charczeć, rzęzić i nagle… się zacięła. W najgorszym możliwym momencie – ani śladu po bilecie i co gorsza – po pieniądzach. Jedyne co pozostało mi zrobić, to kliknąć „cofnij” na panelu automatu, ostrzec ludzi stojących za mną i wyjaśnić sprawę w biurze obsługi klienta. Stanęłam więc w ogonku oczekujących (pociąg, którym chciałam jechać, zdążył właśnie uciec) i czekałam na swoją kolej. Kiedy wreszcie podeszłam do jednej z pań i zaczęłam tłumaczyć z czym przyszłam, okazało się, że z dwóch stanowisk wybrałam obsługiwane przez osobę nieanglojęzyczną. Adrenalina i przerażenie spowodowały, że dość pewnie przeszłam na włoski i o dziwo moja rozmówczyni zrozumiała prawie wszystko, a to, co sprawiło nam trudność… narysowałyśmy na kartce 😊. Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie to, że wypełnienie odpowiedniego formularza i złożenie oficjalnej reklamacji było absolutną ostatecznością. Zupełnie odwrotnie niż w Polsce. Chyba godzinę spędziłam tam, siedząc, szlochając i czekając, aż przemiły pan otworzy automat, żeby sprawdzić, czy nie ma tam moich pieniędzy. Później jeszcze raz, tak dla pewności. Niestety nie znaleziono ani banknotu o takim nominale, a w systemie nie zapisało się w ogóle zapytanie o bilet relacji Piza – Florencja. Kiedy siedziałam w biurze obsługi klienta, za taśmą, która oddzielała część dostępną dla pasażerów od tej, do której wchodzić nie wolno, co chwila zaglądał ktoś z pracowników, chcących dowiedzieć się jak rozwija się sytuacja. Wieść o poszkodowanej cudzoziemce rozeszła się po całym dworcu 😉. Ostatecznie uciekły mi dwa kolejne pociągi i nie uniknęłam złożenia oficjalnej reklamacji, na którą odpowiedzi nie otrzymałam po dziś dzień. Domyślacie się, z jaką ogromną przyjemnością wyjechałam w końcu z Pizy. Na sam koniec byłam biedniejsza o 50 euro, ale bogatsza o cenne doświadczenie i dostałam nauczkę – od tamtej pory zawsze rozmieniam pieniądze przed planowanym skorzystaniem z biletomatu. Po raz kolejny przekonałam się, że Toskańczycy to cudowni ludzie – chętni do pomocy i bardzo empatyczni.
Jak możecie się łatwo domyślić, Piza nie należy do moich ulubionych włoskich miast. Nie mogę odmówić jej piękna i tego, że jest wyjątkowa, bo byłabym bardzo niesprawiedliwa. Jednak sami rozumiecie, że po tych wszystkich przygodach, zwłaszcza po takim pożegnaniu nie darzę jej miłością. Mimo wszystko myślę, że nie była to moja ostatnia wizyta w Pizie. Dam jej drugą szansę, bo zawsze to robię. Może, kiedy wejdę na szczyt Krzywej Wieży i zobaczę miasto z innej perspektywy lub przespaceruję się murami otaczającymi Piazza dei Miracoli, w bardziej sprzyjających warunkach pogodowych, między nami zaiskrzy tak, jakbym tego chciała. Wiem, że nie zobaczyłam wszystkiego, co w Pizie warte jest zobaczenia, więc nie mogę powiedzieć, że nie ma tam nic ciekawego. Na pewno kiedyś jeszcze tam wrócę i dam miastu „się porwać”, wciągnąć i zaprezentować z jak najlepszej strony. Obiecuję wtedy podzielić się z Wami swoimi przemyśleniami.