Już wiecie, dlaczego na swój pierwszy solowy wypad do Włoch wybrałam Umbrię – naczytałam się wcześniej książek Marleny de Blasi. Krótko przed wyjazdem przeczytałam „Wieczory w Umbrii”, gdzie przedstawione są cztery niezwykłe historie mieszkanek tego pięknego regionu. Poza tym w Internecie wyszukałam informację, że autorka wraz z mężem Fernando wciąż mieszkają w Orvieto, słynącym z pięknej katedry oraz białego wina. Nietrudno zgadnąć, dlaczego właśnie to miasteczko znalazło się na mojej liście. Oprócz atrakcji, jakie oferuje i zabytków, które bardzo chciałam zobaczyć, po cichu liczyłam, że na jednej z ulic Orvieto wpadnę panią Marlenę podczas codziennych zakupów lub spaceru.
|
Uliczki Orvieto |
Dojazd do Orvieto z Perugii nie jest rzeczą łatwą, ale też nie jest niemożliwy. Na pewno nie dojedziecie tam bezpośrednim pociągiem. Do wyboru są dwie trasy: z przesiadką w Foligno lub w górę włoskiego buta – w tej opcji trzeba przesiąść się na stacji Terontola-Cortona. Ja wybrałam ten drugi wariant i pojechałam przez Toskanię. Podróż zajmuje około dwóch godzin, ale widoki, które można podziwiać przez okno mknącego pociągu wynagradzają tę drobną niedogodność 😉.
Pierwszy raz Orvieto ukazuje się naszym oczom jeszcze w pociągu. Położone jest na płaskowyżu pochodzenia wulkanicznego i w wyniku postępującej erozji wokół miasta utworzył się postrzępiony klif, przez co trudno oprzeć się wrażeniu, że zbliżamy się do twierdzy otoczonej murem obronnym 😉.
Z dworca kolejowego podjeżdżamy pod górę kolejką linową – bilet komunikacji miejskiej na ten oryginalny środek lokomocji można kupić w kiosku lub tuż przed wejściem.Pierwszym miejscem, do którego się udałam po wjechaniu na górę, była Pozzo di San Patrizio – studnia Świętego Patryka. Bilet kosztuje 5 euro, a zwiedzanie tego miejsca to prawdziwe wybawienie w upalny dzień. Najpierw schodzi się w dół spiralnym korytarzem z otworami przypominającymi okna w jego wewnętrznej części. Na samym dole stojąc na środku, można spojrzeć w górę, na niewielki jakby się zdawało otwór. Schodząc, słyszałam radosne rozmowy innych turystów, zmierzających w przeciwnym kierunku, ale nikogo nie spotkałam. Podobnie było przy wspinaczce w górę studni. Zorientowałam się wtedy, że korytarz musi być podwójny. Dokładnie tak jest. Taka konstrukcja umożliwiała równoczesny podjazd jednego wozu w celu nabrania wody i zjazd drugiego z pełnym już zbiornikiem. Idealne rozwiązanie w czasie oblężenia, a właśnie z myślą o tym studnia została zbudowana.
|
Pozzo di San Patrizio widziane z gór… |
|
… i z dołu. |
Po wyjściu „z podziemi”, prosto w palące słońce, od razu skierowałam się „w górę” wzdłuż Corso Cavour. Ze zdziwieniem zauważyłam, że w Orvieto jest więcej turystów niż w Perugii, czy w popularnym wśród pielgrzymów Asyżu. Była sobota, więc pewnie sporo osób wybrało sobie miasteczko jako miejsce idealne na weekendowy wypad. Na wprost zobaczyłam dumnie górującą nad miastem Torre del Moro – Wieżę Maura, z której szczytu można podziwiać panoramę Orvieto i jego piękną okolicę. Nie skusiłam się na wejście na wieżę – długa podróż i perspektywa równie długiego powrotu niestety nie pozwoliła mi na poznanie wszystkich atrakcji w miasteczku. Skręciłam w lewo w Via del Duomo. To właśnie tutaj, w kamienicy pod numerem 34 mieszkają państwo de Blasi. Sprawdziłam – nazwisko widnieje na domofonie. Nawet po kryjomu zrobiłam zdjęcie bramy wejściowej 😉. Mając oczy szeroko otwarte (ciągle liczyłam na spotkanie ze swoją rudowłosą ulubienicą 😉), szłam w kierunku Duomo – głównej atrakcji w Orvieto.
|
Wieża Maura |
|
Brama kamienicy przy Via del Duomo 34 😉 |
Gotycka katedra wyłania się nagle zza zakrętu i tutaj kończy się Via del Duomo. Jakby chciała powiedzieć: „Doprowadziłam Cię do celu. Tu Cię zostawiam, a Ty podziwiaj”. A jest co podziwiać. Fasadę świątyni zdobią liczne płaskorzeźby, marmurowe posągi i wielobarwne mozaiki. Złote tło, w słoneczny dzień stwarza wyjątkową iluzję – budynek katedry wydaje się lśnić, odbijając promienie słońca. Nie bez powodu Duomo w Orvieto uważana jest za jedną z najpiękniejszych we Włoszech. Po ucieszeniu oczu tym pięknym widokiem nadszedł czas na wejście do środka. Bilet wstępu, obejmujący zwiedzanie ozdobionej freskami Kaplicy Świętego Brizia, kosztuje 3 euro. Wnętrze katedry, w porównaniu do jej fasady jest dość surowe, ale moim zdaniem piękne- mniej znaczy więcej 😉. Z resztą jak łatwo zauważyć, boki świątyni także nie są bogato zdobione.
|
Duomo w Orvieto. Tak duża, że nie zmieściła się na zdjęciu. |
|
Surowe wnętrze Katedry |
|
Kaplica Świętego Brizia |
Po wyjściu z kościoła przysiadłam na chwilę na schodach. Obserwowałam spacerujących turystów i mieszkańców miasteczka. Szczególną uwagę zwróciłam na rodzinę obok mnie. Mama odebrała dzieci ze szkoły i przyszła z nimi na plac, żeby mogły spotkać się z tatą. Ten wykorzystał przerwę w pracy w pobliskiej restauracji, żeby chociaż chwilę pograć w piłkę z synem i pooglądać rysunki małej córeczki. Niby zwykła scenka, ale było w niej coś, przez co nie mogłam oderwać wzroku od tych ludzi. Musiałam tylko pilnować się, żeby za bardzo się nie „gapić”. Długo nie siedziałam sama na tych schodach. Po kilku minutach dosiadł się do mnie pewien starszy pan. Obawiałam się, że będę raczej marnym rozmówcą, bo mój włoski był raczej kiepski, ale ów pan przemówił do mnie po angielsku. Opowiedział mi chyba połowę swojego życia. Na wieść o tym, że pochodzę z Polski, zaczął wspominać wizytę papieża Jana Pawła II w Orvieto. Pracował wtedy jako strażak (teraz jest już na emeryturze) i był jedną z osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo Głowy Kościoła. Do tej pory pamięta spotkanie z Ojcem Świętym i jak ten uścisnął mu dłoń. Kiedy o tym opowiadał, widziałam, że nadal wzbudza to w nim silne emocje i że jest to jedno z jego najpiękniejszych wspomnień, wciąż żywe. Niby nic wielkiego, ale dla tego człowieka było to bardzo ważne, a kiedy o tym opowiadał, miałam wrażenie jakby ubyło mu kilka lat. Na koniec rozmowy dowiedziałam się, że mój rozmówca ma na imię Stefano. Kolejny Umbryjczyk, który udowodnił, że stereotypy potrafią być bardzo krzywdzące i z prawdą mają niewiele wspólnego. Do dziś nie wiem , czemu to ze mną zaczął rozmawiać ten człowiek. Może jako samotny emeryt po prostu potrzebował porozmawiać z kimś, tak zwyczajnie, po ludzku. Nie mam pojęcia, ale bardzo cieszę się, że spotkałam go na swojej drodze. Czasem nawet zastanawiam się co dzisiaj słychać u Stefano.
|
Plac katedralny |
Niestety czas gonił i trzeba było ruszać dalej. Wiedziałam, że nie zdążę wiele zobaczyć, ale nie przyjechałam tutaj siedzieć na schodach pod katedrą. Kupiłam lody w jednej z lodziarni przy Via del Duomo i udałam się na powolny spacer ulicami miasta. Niestety dość szybko musiałam zacząć kierować się w stronę kolejki. Zanim zjechałam w dół, weszłam zobaczyć jeszcze ogrody otaczające papieską twierdzę. Warto zajść tam choćby na chwilę. Można na chwilę schronić się przed upałem w letni dzień, ale i podziwiać rozciągający się stąd widok na dolinę. Bardzo żałuję, że nie udało mi się zwiedzić „Podziemnego Orvieto” – znajdującej się pod powierzchnią ulic sieci tuneli, jaskiń i schodów. Ta niewidoczna część miasta została wykuta w miękkiej skale przez mieszkańców, a jej korytarze były wykorzystywane jako magazyny, studnie, warsztaty, a nawet… gołębniki. Niestety, nie tym razem.
|
Szybki spacer, bo czas gonił |
|
Fragment twierdzy i wejście do ogrodów |
|
Widok z ogrodów na dolinę |
Zjeżdżając w dół kolejką, myślałam sobie, że Orvieto nie urzekło mnie tak, jak na to liczyłam. Miałam wrażenie, że oprócz pięknej katedry, nie ma wiele do zaoferowania. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że przez brak czasu nie zobaczyłam wielu jego atrakcji. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że szybko będzie mi dane zweryfikować tę opinię.
Szansa na powrót pojawiła się dość szybko i w zasadzie decyzję o nim podjęłam dość spontanicznie. Zwiedzając Civita di Bagnoregio, w Lazio, postanowiłam wrócić do Rzymu właśnie przez Orvieto. Coś podszeptywało mi całą drogę, że może to dobry pomysł wrócić do Umbrii, chociaż na chwilkę. Co prawda miasteczko nie zachwyciło mnie za pierwszym razem, ale zawsze daję drugą szansę. Postanowiłam podjąć decyzję na miejscu. Jeśli zdążę na wcześniejszy pociąg to wracam do Rzymu, jeśli nie – przespaceruję się po Orvieto. Z każdą minutą przekonywałam się do tego pomysłu, chociaż biłam się z myślami całą drogę. Autobusem dojeżdża się do miasta z drugiej strony, pierwszą rzeczą jak rzuca się w oczy to majestatyczna katedra. Po przyjeździe okazało się, że mam jeszcze 5 minut do pociągu, więc szybko kupiłam bilet na kolejkę i pojechałam w górę 😉. Znów trochę liczyłam na spotkanie z moją ulubioną Marleną de Blasi, jej nazwisko nadal widnieje na domofonie, ale znów nie udało się na nią „wpaść”. Jeśli kiedyś będziecie w Orvieto i spotkacie rudowłosą Marlenę, pozdrówcie ją proszę ode mnie 😉.
Nie miałam zbyt wiele czasu na zwiedzanie, do następnego pociągu miałam około 1,5 godziny, ale główną atrakcję miasta już znałam, teraz pozostało mi odkryć jego niewątpliwy urok, spacerując bocznymi uliczkami. Zaczęłam tak jak za pierwszym razem, znaną mi już trasą w stronę Duomo, bo nie mogłam sobie odmówić zobaczenia jej w promieniach słońca. Później po prostu poszłam przed siebie, wzdłuż krętych ulic. Dotarłam na sam koniec starej części miasteczka, skąd rozpościerał się widok na Cuore Verde. Ograniczona czasem, musiałam powoli wracać. Zaszłam jeszcze do tej lodziarni, w której kupiłam lody, będąc tu pierwszy raz (wybaczcie mi, ale nazwy nie pamiętam). Nie znałam rozkładu jazdy kolejki, więc tym razem nie udało mi się zajrzeć do pobliskiego ogrodu, wolałam nie ryzykować, że spóźnię się na pociąg.
|
Fasada katedry w promieniach słonecznych. |
|
Katedra w pełnej krasie. |
|
Nieznane mi dotąd zakątki Orvieto |
Wracając do Rzymu, stwierdziłam, że decyzja o powrocie do Orvieto była strzałem w dziesiątkę. Czasem warto dać drugą szansę, nawet jeśli pierwsze wrażenie nie było najlepsze. Zawsze powtarzam, że nieważne jak się zaczyna, ważne jak się kończy. Ja bardzo nie doceniłam tego niewielkiego umbryjskiego miasteczka. Teraz biję się w pierś i obiecuję jeszcze tu wrócić, choćby tak jak teraz – na spontaniczny spacer i pyszne lody.
|
Umbryjskie widoki – moje ulubione. |